Relacja: „złość o rewir” z niewielkimi konsekwencjami

Złość o rewir” z niewielkimi konsekwencjami.

Relacja ma nieprzypadkowy tytuł. Pozornie dramatyczna i przeżywana w izolacji (na obcym terytorium – w wynajętym pokoju) sytuacja konfliktowa okazała się „słaba” w skutkach – czyli  w objawach podczas fazy zdrowienia.
Potencjalne sytuacje, które budują podłoże konfliktu „złości o rewir” pogrubiłam na fioletowo, tak aby można było od razu na nie zwrócić uwagę.
Dalszy ciąg mojego komentarza – pod relacją Agnieszki.
Monika Stawicka

Na początku września przeprowadziłam się za granicę z dwunastoletnią córką. Po latach życia we własnym, dwupokojowym mieszkaniu zamieszkałyśmy w wynajętym pokoju. Nowe mieszkanie miało w sumie 3 sypialnie i salon, z czego 2 sypialnie zajmowała wynajmująca nam pokój Polka i jej dorosły syn. My miałyśmy we dwie zająć trzecią sypialnię, ale tylko tymczasowo, ponieważ syn naszej gospodyni zamierzał wkrótce przeprowadzić się do Polski i zwolnić swój pokój. We wcześniejszych rozmowach wspomniałam, że córka nie będzie czuła się dobrze mieszkając ze mną w jednym pokoju i usłyszałam, że można udostępnić jej do spania salon jako tymczasowe rozwiązanie. Miałam świadomość tego, że czeka nas duża życiowa zmiana, która będzie wymagać ustępstw i dopasowania się do obcych zwyczajów. Byłam zdeterminowana, aby utrzymać jak najbardziej przyjazne kontakty w nowym miejscu. Uspokajała mnie też świadomość, że jest to rozwiązanie tymczasowe, które nie potrwa dłużej niż rok.

Już pierwszego dnia po przyjeździe córka przeprowadziła się do salonu za pozwoleniem gospodyni. Wydawało się, że wszystko jest w porządku, ale stopniowo, w miarę upływu tygodni i miesięcy zaczęłam odnosić wrażenie, że nasza gospodyni nie przepada za moim dzieckiem. Mówiła, że córka jest dziwna, że zachowuje się lekceważąco i z niechęcią, co było o tyle zaskakujące, że nigdy wcześniej coś takiego się nie zdarzyło. Córka jest bardzo spokojną i przyjazną osobą, dobrze dogaduje się zarówno z rówieśnikami, jak i z dorosłymi. Zdarzało mi się słyszeć od znajomych dorosłych słowa sympatii i wręcz podziwu na temat jej grzeczności i dojrzałości. Odnosiłam wrażenie, jakby gospodyni mówiła o kimś innym, nie o moim dziecku. Rozmawiałam na ten temat z córką, którą podejrzenia gospodyni bardzo zaskoczyły. Zaczęłam też uważnie obserwować ich interakcje i nie znalazłam w zachowaniu dziecka nic niepokojącego, żadnych złych intencji. Natomiast u gospodyni widać było rezerwę i niechęć. W końcu kobieta przyznała, że to jakiś jej własny problem, który z moim dzieckiem nie ma nic wspólnego, ale i tak czułam, że muszę być na wszelki wypadek „czujna”, żeby chronić dziecko w razie potrzeby. Ta sytuacja nie była jednak dla mnie poważnym konfliktem, raczej tymczasową niedogodnością, z którą mogłam żyć. Przez większą część czasu nasza gospodyni zachowywała się bardzo życzliwie, a przede wszystkim ogromnie pomogła nam na początku naszego pobytu za granicą, zarówno w sprawach praktycznych, jak i finansowo. Byłam za to bardzo wdzięczna i zależało mi na dobrych stosunkach z nią.

Córka większość dnia spędzała w szkole i nie zdawała sobie z niczego sprawy, ale ja co jakiś czas słyszałam od gospodyni niepokojące słowa na jej temat. Zaczęło się od oskarżeń o rzeczy, których córka nie zrobiła oraz pretensji o bałagan (w przypadku córki rzeczywiście uzasadnionych). Niestety, bardzo różniłyśmy się zwyczajami w zakresie sprzątania, tzn. sprawy dla mnie na tyle drobne, że nawet ich nie zauważałam, dla naszej gospodyni stanowiły poważny problem. Starałam się dostosować, zwracałam też uwagę córce na utrzymywanie porządku w zajmowanym przez nią salonie, jednak narastało we mnie wrażenie, że cokolwiek zrobimy, i tak znajdą się jakieś niedociągnięcia. Kilka razy na podstawie usłyszanych rozmów uznałam też, że syn gospodyni korzystał z okazji, żeby zwalić na moją córkę swoje „przewiny”, o które matka miała do niego pretensje. Nie pomogło też to, że wyjazd syna do Polski został odłożony i w końcu nie wiadomo było, czy w ogóle wyjedzie. Ja z kolei nie mogłam jeszcze pozwolić sobie na przeprowadzkę. Różne drobne i większe różnice w naszym stylu życia i zachowaniu, jakie zauważałam u gospodyni i jej syna zaczęły mnie irytować i niepokoić, głównie ze względu na córkę. Np. częste przeklinanie albo głośne awantury między nimi, które moją córkę przerażały. Czułam, że nie chcę, żeby moje dziecko wychowywało się w takich warunkach.

Problem stał się poważny, gdy z powodu COVID-19 zamknięto szkoły. Gospodyni stała się nerwowa, zaczęła mówić, że córka nie powinna całych dni spędzać w domu – chociaż wiedziała (i przyznawała, że wie), że tego wymaga sytuacja. Wyraźnie nie mogła pogodzić się z faktem, że salon jest zajęty i nie może go mieć dla siebie zawsze, gdy ma na to ochotę.

Po kilku tygodniach od zamknięcia szkół nastąpiło zdarzenie, które stanowiło mój DHS – konflikt biologiczny. Wchodziłyśmy z gospodynią do salonu, w którym siedziała córka, i zauważyłam, że idąca przede mną kobieta nie zapukała do drzwi. Zdziwiło mnie to na tyle, że zapytałam, czemu tak postępuje. Gospodyni spokojnie i z pełnym satysfakcji uśmiechem odpowiedziała: – Bo chcę, żeby ona (moja córka) wiedziała, że to jest MÓJ salon, a nie JEJ sypialnia!

Połączenie tych słów ze sposobem, w jaki zostały wypowiedziane, było dla mnie jak grom z jasnego nieba. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że można z premedytacją zachować się wobec dziecka w sposób, który uważam za chamski. W ułamku sekundy wezbrała we mnie taka wściekłość, że oczyma wyobraźni zobaczyłam, jak rzucam się kobiecie do gardła i rozrywam je własnymi zębami i pazurami. Nie byłam w stanie się odezwać, w tamtej chwili mogłam tylko albo zaatakować, albo się wycofać. Czułam ogromny gniew, a zarazem obrzydzenie. Poszłam do swojego pokoju, żeby się uspokoić i spędziłam tam chwilę skupiając się na oddechu i trzęsąc się. Kiedy byłam już spokojniejsza, spróbowałam porozmawiać z gospodynią na temat naszej sytuacji: tego, że nastoletnia dziewczyna potrzebuje własnej przestrzeni, że jej samopoczucie cierpi na tym, jak jest traktowana. Czułam się dziwnie, miałam wrażenie, że wyjaśniam coś oczywistego. W odpowiedzi usłyszałam wypowiedziane obojętnym tonem: – Nie wiem, jak ci pomóc!

To był dla mnie kolejny grom z jasnego nieba. W jednej chwili straciłam całą życzliwość i sympatię, jaką miałam wcześniej dla tej kobiety, przestały mnie obchodzić jej problemy i nasza relacja. Nie chciałam mieć już z nią nic wspólnego. Pozostała tylko niechęć i obrzydzenie. Poczułam, że sytuacja stała się nie do zniesienia i muszę coś z tym zrobić. W przypływie energii siadłam do komputera, żeby po raz kolejny przejrzeć strony z mieszkaniami do wynajęcia. Poza tym postarałam się jak najszybciej porozmawiać na temat konfliktu z kilkoma zaprzyjaźnionymi osobami. Ich życzliwe reakcje w ciągu kolejnych kilku dni poprawiły mi samopoczucie i zmniejszyły ładunek gniewu.

Tej nocy spałam niespokojnie. Męczyły mnie myśli na temat zachowania gospodyni. Obudziłam się nawet w środku nocy czując taki gniew i fizyczne napięcie, że musiałam wstać i wykonać trochę energicznych ćwiczeń, żeby zmęczyć się i móc wrócić do łóżka. Następnego dnia zobaczyłam nową ofertę wynajmu w interesującej nas dzielnicy, tańszą niż dotychczasowe. Żeby przemyśleć sprawę, odłożyłam skontaktowanie się z właścicielem do następnego dnia. W ciągu dnia zaczęłam czuć narastający zatokowy ból głowy na poziomie zatok czołowych połączony z wrażeniem zimna w nosie i zatokach. Ból uniemożliwiał normalne funkcjonowanie i był szczególnie silny w nocy, jego pulsowanie nie pozwoliło mi mocno zasnąć. Ulgę przynosiło przykładanie do czoła bardzo gorącego okładu. Czułam ten ból jeszcze idąc na spotkanie z właścicielem mieszkania, choć wtedy zaczął już mijać – w sumie intensywny ból trwał około półtora dnia.

Po podjęciu decyzji o przeprowadzce i uzgodnieniu formalności z właścicielem mieszkania musiałyśmy zostać w starym miejscu jeszcze ponad miesiąc. W tym czasie unikałam kontaktów z naszą gospodynią. Jeśli już jakieś miały miejsce, to były uprzejme, ale nie przyjacielskie. Świadomość, że spędzimy pod jednym dachem już tylko kilka tygodni, była dla mnie dużą ulgą.

Objawy, jakie wtedy odczuwałam, to chłód dłoni i stóp, poczucie suchości, „ciągnięcia” i zimna w nosie i zatokach. Kiedy gospodyni była w domu, czasem pojawiały się lekkie duszności, jakbym nie mogła w pełni nabrać powietrza, a kiedy wychodziła, od razu zaczynałam oddychać swobodniej. Co kilka dni lub tygodni pojawiał się lekki wodnisty katar, zazwyczaj trwający od pół do jednego dnia.

Po przeprowadzce do nowego miejsca poczułam przypływ radości. Mogłam przestać niepokoić się stanem córki. Już pierwszej nocy spałam lepiej i czułam się wyraźnie bardziej odprężona. Pojawiło się lekkie zmęczenie, ale chyba nic poza tym przez pierwszy tydzień. Jakoś w drugim tygodniu nastąpiła faza sikania trwająca mniej więcej 3 doby, połączona z nocnymi potami. Musiałam wstawać i chodzić do łazienki 2 albo nawet 3 razy w ciągu nocy. Mniej więcej w tym czasie (choć nie umiem tego umiejscowić dokładnie) nastąpił też krótki moment, gdy poczułam nagłe mdłości i lekką słabość, jakbym mogła zemdleć. Przez chwilę nie byłam pewna, czy nie zwymiotuję, ale wrażenie minęło i po 5-10 sekundach znów poczułam się normalnie.

Przez cały czas trwania konfliktu zdawałam sobie sprawę, że to, co przeżywam, może doprowadzić do przykrych objawów w ciele. Było dla mnie jednak ważne, żeby się nie rozchorować: po pierwsze, jako samodzielna matka musiałam być w stanie utrzymać siebie i dziecko, a po drugie pracuję z ludźmi chorymi, niepełnosprawnymi i starszymi, i czułam, że w okresie powszechnej paniki z powodu wirusa nie mogę sobie pozwolić, żeby w ich obecności wyglądać na chorą. Np. kaszel czy pociąganie nosem to coś, co klienci szybko zauważają i co ich niepokoi. Dlatego starałam się nie „nakręcać” emocjami, ale jednocześnie ich nie tłumić. Robiąc niejako „krok w tył”, w miarę możności patrzyłam na nie z pozycji niezaangażowanego obserwatora, dbając o zachowanie przy tym kontaktu z ciałem i widząc, jak emocje są w nim odzwierciedlane. Pomagały mi w tym techniki umysłowe i oddechowe poznane podczas kilkunastu lat kontaktów z buddyzmem Bön. W tym okresie raz na kilka tygodni miałam też kontakt z psychoterapeutką pracującą metodą Somatic Experiencing, z którą kontaktowałam się wcześniej z innych powodów. W przypływach emocji wykonywałam proste ćwiczenia, które mi ona zaleciła. Starałam się też zawsze zapewnić sobie ciepło w nocy na tyle, żeby móc się spocić, np. zdarzało mi się spać w swetrze, czapce i pod kilkoma kocami.

Co mogło mieć wpływ na uzbieranie się niewielkiej masy konfliktowej, która zaowocowała minimalnym procesem wyrównawczym (fazą zdrowienia)? Dla czytelnika powinna to być ważna wskazówka terapeutyczna, którą może dowolnie wykorzystać – jeśli jest „OBECNY” w momentach przebiegu SBS-u.
Wybrane cytaty Agnieszki:
–> „Miałam świadomość tego, że czeka nas duża życiowa zmiana, która będzie wymagać ustępstw i dopasowania się do obcych zwyczajów. Byłam zdeterminowana, aby utrzymać jak najbardziej przyjazne kontakty w nowym miejscu. Uspokajała mnie też świadomość, że jest to rozwiązanie tymczasowe, które nie potrwa dłużej niż rok” – jest to ważne sformułowanie, gdyż czasami dajemy się PORWAĆ ograniczonym czasowo sytuacjom konfliktowym, które przecież i tak miną.
–> „Czułam ogromny gniew, a zarazem obrzydzenie. Poszłam do swojego pokoju, żeby się uspokoić i spędziłam tam chwilę skupiając się na oddechu i trzęsąc się. Kiedy byłam już spokojniejsza, spróbowałam porozmawiać z gospodynią …” – konflikt „złości” o rewir wyzwala dużo energii i siły, jest punktem startowym do zachowań agresywnych. Uzyskaną energię możemy spożytkować na dwa sposoby – albo skierujemy ją na zewnątrz i zaatakujemy  albo...
–> ” W przypływie energii siadłam do komputera, żeby po raz kolejny przejrzeć strony z mieszkaniami do wynajęcia” – no właśnie… zrobimy coś sensownego… energia odczuta w ciele może być sensownie wykorzystana – również na wysiłek fizyczny, o czym pisze Agnieszka: „Obudziłam się nawet w środku nocy czując taki gniew i fizyczne napięcie, że musiałam wstać i wykonać trochę energicznych ćwiczeń, żeby zmęczyć się i móc wrócić do łóżka”
–> kolejna strategia – niezawodna i spłycająca masę konfliktową to – ROZMOWA – podzielenie się problemem: „Poza tym postarałam się jak najszybciej porozmawiać na temat konfliktu z kilkoma zaprzyjaźnionymi osobami. Ich życzliwe reakcje w ciągu kolejnych kilku dni poprawiły mi samopoczucie i zmniejszyły ładunek gniewu”
–> kolejna skuteczna strategia na spłycenie masy konfliktowej to nie pogłębianie konfliktu, o czym pisze Agnieszka w takich słowach: „W tym czasie unikałam kontaktów z naszą gospodynią. Jeśli już jakieś miały miejsce, to były uprzejme, ale nie przyjacielskie. Świadomość, że spędzimy pod jednym dachem już tylko kilka tygodni, była dla mnie dużą ulgą”
–> i na koniec podsumowanie Agnieszki odnośnie oczywistej, ale nie tak prostej do zastosowania w praktyce pozycji OBSERWATORA, cyt. „Dlatego starałam się nie „nakręcać” emocjami, ale jednocześnie ich nie tłumić. Robiąc niejako „krok w tył”, w miarę możności patrzyłam na nie z pozycji niezaangażowanego obserwatora, dbając o zachowanie przy tym kontaktu z ciałem i widząc, jak emocje są w nim odzwierciedlane. Pomagały mi w tym techniki umysłowe i oddechowe poznane podczas kilkunastu lat kontaktów z buddyzmem Bön. W tym okresie raz na kilka tygodni miałam też kontakt z psychoterapeutką pracującą metodą Somatic Experiencing, z którą kontaktowałam się wcześniej z innych powodów. W przypływach emocji wykonywałam proste ćwiczenia, które mi ona zaleciła. Starałam się też zawsze zapewnić sobie ciepło w nocy na tyle, żeby móc się spocić, np. zdarzało mi się spać w swetrze, czapce i pod kilkoma kocami.”
Faza zdrowienia opisana przez Agnieszkę jest zadziwiająco płytka i krótka – co dowodzi tego, że nie uzbierała się duża masa konfliktowa.
Poprawił się sen, pojawiło się zmęczenie, nocne poty świadczą o fazie zdrowienia z konfliktu tzw. „KĘSA” lub TROSKA – o córkę – tego do końca nie wiemy.
Doświadczone mdłości i słabość (ABSENCE) to epi-kryzys konfliktu „złości” o rewir, który w tym wypadku przebiegł bardzo subtelnie i niemal niezauważenie – można powiedzieć, że proces ten był „formalnością” w zakończeniu spraw związanych z przeprowadzką do nowego mieszkania.

Opisane objawy „poczucie suchości, „ciągnięcia” i zimna w nosie i zatokach” – to faza aktywna błony śluzowej nosa i zatok, która jednak najwyraźniej rozwiązywała się na bieżąco: „Co kilka dni lub tygodni pojawiał się lekki wodnisty katar, zazwyczaj trwający od pół do jednego dnia”

W relacji tej pojawia się również aspekt konstelacji móżdżku – wycofanie emocjonalne na relacje z gospodynią. Dla wprawionych praktyków tzw. konstelacji schizofrenicznych wyłapanie tego momentu w relacji może być ciekawostką. 

Opracowanie: Monika Stawicka 

 

Dodaj do zakładek Link.

Komentarze są wyłączone.